15.8.11

Drugi krok do wolności.

Siedział już w tej sali dobre pół godziny. Trzydzieści minut mdłego koloru ścian, nerwowych gestów, nieszczerości. Trzydzieści cholernych minut, które nic nie znaczyły.
                Patrzył na tych facetów z czymś o niebo głębszym niż obojętność. Oni wszyscy – apatyczny narkoman o rzedniejących włosach, znerwicowany gwałciciel z klasy średniej,  czarnoskóry gangster i przemytnik z południowej granicy,  grubszy niż pliki banknotów, o których marzy – mogli nie istnieć. Równie dobrze mogli żyć i wypalać się do cna na tym pięknym świecie. Nie zasługiwali na dobro, zrozumienie czy nienawiść i nie wzbudzali w nim choćby obrzydzenia. Beznamiętność jego spojrzenia była idealna.
                - Dobrze, dziękujemy już Carlos. – Usłyszał głos prowadzącej zajęcia młodej, tlenionej blondynki. Była tu może z dwa tygodnie i Tony z przyjemnością przyglądał się objawom załamania nerwowego, jakie spłodziło w niej to miejsce. Nie dawał jej więcej niż dwóch tygodni; A i to tylko dlatego, że była tak beznadziejnie głupia, ta pani psychiatra. Rozległy się oklaski, w których on nie brał udziału. – Teraz ty, Jonathan.
                Tony zamknął oczy i nie widział już świata. Cała ta terapia grupowa działała mu na nerwy. Siedział tu tylko dlatego, że w areszcie uznali go za „niestabilnego psychicznie”, jego ulubiona desperatka  skierowała go do „ nieradzących sobie z gniewem”, a on nie miał ochoty wykłócać się w sądach o znieważenie. Spędzał więc tu  w tygodniu 7 godzin, by słuchać bzdur i pielęgnować narastającą w nim głęboką, podrygującą irytację. To przez te zajęcia. Czuł, jak z każdą minutą jego duch przewraca się w ciele, rzyga, kurczy się, płonie. Z dziecięcą ciekawością obserwował, jak rodzą się erupcje wulkanów.
                - …esz, Jonathan’ie. – Chyba go coś ominęło. Rozwarł powieki, spojrzał na Jonathan’a, narkomana o nieokreślonym wieku. Dragi rozmazały doświadczenia po jego twarzy.
                - No to opowiem o tej broszurce.
                Nikt nie pytał, jaką broszurkę ma na myśli. Chłopak miał umysł popaćkany kredkami heroiny, mówił chaotyczniej niż myślą bogowie i nikogo nie obchodziły jego słowa; nawet tej blond psychiatry, która przytakiwała mu z entuzjazmem.
                - Jakiś kitajec ją napisał, nie mędrzec, mędrca przecież już nie ma. Taka niebieska, niepozorna, taka wódka bez etykiety.  No wiesz, zabrałem ją do celi, nawet nie waliłem gruchy wtedy, no bo jak się doskonalić, to się doskonalić, nie? I czytam, czytam, literki, czytam, nie? I tam wyczytałem, że dusze to są takie nieśmiertelne dupki, jak je zabijesz teraz, to już jutro będą zdrowe w nowym ciele, wiesz. Ale nie tak jutro jutro, nie nasze jutro, ale ich jutro, takie duchowe, boskie jutro. Czyli może być za sekundę, albo za cały wiek  – chłopak patrzył w ścianę i mówił te swoje urywane, spazmatyczne kwestie już tylko dla siebie. Ktoś ziewnął ukradkiem.  – I to jest najzabawniejsze, to jest dobre. Że każda taka dusza ma dla siebie tylko jedną inną duszę. Tylko jedną, no wiesz. W całych dziejach czasu, rozumiesz? Człowieku… Tyle fajnego, że przynajmniej możesz się odradzać, człowieku, żeby znaleźć tę drugą.
                Urwał, a kobieta natychmiast wychwyciła moment słabości i zadała kres jego paplaninie. Powiedziała coś nieistotnego tym swoim słodkim tonem, który tak uwielbiali więźniowie. To jej głos, jej krągłości i odcinające się od ciemności włosy wspominali ostatnio w swoich celach, gdy przychodził czas na erotyczne fantazje. Poprawiła włosy i zaczęła pytać łysawego Paul’a, rubasznego seryjnego gwałciciela.
                A Tony bezwiednie wbijał wzrok w niebieskie ściany. Nie wiedział jak, ale słowa narkomana wsiąkły w jego zwoje mózgowe i teraz myślał, jaka była Wendy. Jego jedyna żona z prawdziwego zdarzenia. Pośród wszystkich jego kobiet, ona odbiła w jego wspomnieniach najmocniejszy odcisk. Najbardziej pamiętał, jak wypełniała sobą całą wolną przestrzeń. Na początku sądził, że to właściwość kobiet, ale gdy zaczął ją zdradzać, zorientował się, że się mylił. Tylko Wendy tak potrafiła; Swoimi cienkimi strunami głosowymi i zapachem drogich, śmierdzących perfum okupowała cały świat. Pamiętał jeszcze, jakie miała miękki uda  i jak obejmowała go ciasno,  i jak krzyczała, rzucając rzeczami, gdy rozmawiał przez telefon z którąś ze swoich kochanek. Tylko przez chwilę sądził, że ją kocha, lecz on chyba nigdy go nawet nie lubiła. Był zbyt od niej różny i jedyne, co w nim ceniła, to pieniądze i bezpieczeństwo, którego był gwarantem. Z czasem zaczął wątpić, czy Wendy miała w ogóle duszę. Wszystko, co stanowiło o jej wnętrzu, pochodziło od rzeczy, którymi się otaczała. Nigdy nie była dobrą towarzyszką do wieczności.
                Coś wdarło mu się do świadomości; tej strzeżonej, o zaostrzonym rygorze, z najlepszymi strażnikami. Poczuł w ustach smak śliny bruneta z 408 – gęstej, ciepłej, tytoniowej – i spiął się, gdy zapytał sam siebie, czy to właśnie on nadaje się na uosobienie przeznaczenia. Towarzysza. Odetchnął głębiej. Przez te trzy tygodnie w San Antonio w ogóle nie wspominał, widać był to mądry wybór. I znowu odetchnął, tlen przebiegł po naczyniach krwionośnych w jego płucach, a on rozejrzał się po pomieszczeniu.
                Ten zwyrodnialec wciąż mówił. Z romantycznym zapałem, z zaróżowioną twarzą, a w jego słowach, lepkich i okrągłych, pluskał tępy spryt. Tony nie lubił go najbardziej z całej grupy, zazwyczaj więc wysłuchiwał go uważnie. Dziś nie mógł. Tylko siedział na tym durnym, plastykowym krześle, wyskubując nylonowe nitki ze swoich pomarańczowych, więziennych klapek.
                Blondyna pochwaliła go za rzekome postępy i facet uśmiechnął się lubieżnie, a Tony pomyślał, że musiał się szczerzyć w ten sam sposób, kiedy gwałcił swoje ofiary.
                Pozbawione wyrazu spojrzenie pani psychiatry osiadło na nim jak wkurzający insekt.
                - Anthony? Anthony? – bezskutecznie próbowała na zwrócić na siebie jego uwagę. Jej pierś falowała, targana potężniejącym oddechem.
                - Co?! – idiotka, przecież spojrzał na nią kątem oka. Nawet prostych gestów nie umiała odczytywać.
                - Może ty nam coś opowiesz? Co pomaga ci rozładować negatywne emocje?
                - Odpierdol się..?
                - Anthony! – syknęła z zażenowaniem. – Zaraz wsadzę do karceru!
                Więźniowie obserwowali ich ze znudzeniem. Paul głaskał się po brzuchu, Murzyn przysypiał, Jonathan z namaszczeniem wpatrywał się w ścianę, Carlos huśtał się na krześle.
                - To wsadzaj. – zerknął na drzwi. – Mogę już iść?
                Wargi blondynki zadygotały niebezpiecznie, bujne i rozkołysane niczym morskie fale. Nie powiedziała nic, tylko machnęła ręką. Weszli strażnicy, nieco otępieni, bo jeszcze z nocnej zmiany, i skuli ich wszystkich. Wrócili do swoich cel, a dwa dni później ich blond włosa ulubienica złożyła wymówienie. Na jej miejsce przyszedł dobijający do emerytury miłośnik snookera. Nic się nie zmieniało.

*

                - Gray, idziesz ze mną.
                Gray przytaknął skwapliwie, bez entuzjazmu, bez niechęci. Nawet nie patrzył na strażnika, dobrze go znał. Skuto go – nic nowego, San Antonio lubowało się w poniżaniu – i poszedł za mężczyzną w niedbale zapiętym mundurze. Więźniowie na spacerniaku ledwie odnotowali, że na betonowej, nieznającej słońca przestrzeni zabrakło jednego z nich. Wspięli się po schodach, minęli rząd cel, drzwi z kuloodpornego szkła i weszli tam, gdzie wstęp mają tylko upoważnieni. To tam strażnicy pili swoje mocne, niezdrowe kawy, wypalali papierosy, których szczędzili skazańcom i próbowali zapomnieć o koszmarze za przezroczystymi, dźwiękoszczelnymi drzwiami. Facet wprowadził go do klimatyzowanego biura, pełnego papierów, chaotycznie poukładanych segregatorów , po czym sam usiadł na biurku. Tani mebel z gorszej jakości drewna. Rząd ścina kiełki wszelkich dodatkowych kosztów, gdzie tylko je zauważy.
                - No i jak tam, Tony?
                - Szkoda gadać. –  Posłał strażnikowi przelotne spojrzenie. Zauważył, że ten jest w dobrej formie. Jego krótkie, acz nie oswajalne włosy miały wyrazisty kolor z pogranicza rdzy i miodu, lśniły zdrowo, a zaprzyjaźniona ze słońcem skóra tak bardzo różniła się od jego własnej – bladej, przezroczystej, znikającej. Nikołaj uśmiechał się zza tego swojego trzydniowego zarostu.
                - Fajki?
                - O tak, dawaj.
                Strażnik wygrzebał z szuflady nienapoczętą paczkę papierosów i zapalniczkę. Tony spojrzał na niego znacząco; rodzice tak patrzą na dzieci, gdy sięgają po jedno ciastko za dużo.
                - A, no tak, zapomniałem – funkcjonariusz podniósł swoje ciało z mebla i rozkuł go. Przekazywane dobra wylądowały na biurku. Znowu się uśmiechnął, choć przecież nie było ku temu potrzeby. – Spotkałeś się już z prokuratorem?
                - Nie przypuszczam, żeby było mi to dane… - Mruknął po chwili Gray, gdy już miał między palcami filtr papierosa. Pstryknęła zapalniczka, zatlił się płomień i Tony w końcu zaciągnął się ciepłym, gorzkim dymem.
                Dopiero teraz usiadł na wyblakłej sofie, nawiązał kontakt z rozmówcą. Z papierosem czuł się pełny, z pieprzoną fajką żył. Gdy sięgał pamięcią wstecz, wszędzie widział pety. On w poważnej rozmowie z ojcem – dym wypuszcza nosem. On kochający się z dziewczyną, jednej z tych, których twarze pochłonęły mroki niepamięci – biało pomarańczowe cudeńko między zaciśniętymi palcami. On z głową wspartą rękoma, samotny na brudnych przedmieściach Bostonu – niedopałek drgający przy podeszwie buta. On oblany łzami, obdrapywany przez zgryzoty – papieros zadowolony wystaje mu z ust.  On zapatrzony w niebo pośród nieskończonych zbożowych pól – szuka po omacku skręta w pustawej paczce. Zżył się z nikotyną.
                Wypuścił zadymione powietrze z płuc.
                Nikołaj patrzył na niego cały czas. Był bystrym, stabilnym człowiekiem, jedynym, którego Tony dzierżył w tym całym burdelu.  Tony pamiętał wyraz jego krągłej twarzy, gdy opowiadał o swoim kraju. Siadywał na sofie i powtarzał „Ukraina” zawsze z dosadnością i taką prymitywną czułością. Bębnił palcami o blat biurka, po chwili zaczynał mówić, o tym, jaki Donieck jest przytulny, plątając angielski z rosyjskim, polskim, ukraińskim czy cholera wie czym.  Czasem coś tam wspominał, że w sumie to w większości jest Rosjaninem, ale on go wtedy nie słuchał. Przypominał sobie, jak to ten wielki ruski chłop ze zrozumieniem patrzy na każde istnienie, zawsze spokojny, zawsze rzeczowy.  Potem Nikołaj przywołał jego uwagę głębokim westchnięciem, a gdy Tony spojrzał w jego oczy,  w  nienachalnym spojrzeniu zobaczył cuda. Biesiady przy rzekach wódki, trupy zaściełające ziemie opiewane w  starożytnych mitach, umęczone, milczące twarze i głód pukający od drzwi do drzwi. Cała mądrość Wschodu wyniesiona z cierpienia. Tony nie sądził, by mądrość pochodziła z innego źródła niż bólu.
                Milczeli, bo całe jestestwo Gray’a przesiąknięte było ciszą. Jakby z pokolenia na pokolenia przenoszone uprzedzenia i krzywdy, by nigdy nie mówić nic o sobie, skumulowała się w tym szczupłym ciele, typie europejskim. Nikołaj nie chciał mu przeszkadzać, chyba bał się wkroczenia w jego świat: zajął się „swoimi sprawami”. Chwilę przeglądał papiery z biurka, ze spojrzeniem ledwo rozpoznającym litery, po czym nałożył słuchawki na uszy i zniknął w swojej muzyce. Tony patrzył, jak jego przyjaciel, papieros, wypala się aż do filtra. Mleczny dym owijał mu się wokół palców, żarząca końcówka płodziła popiół. W paleniu tak naprawdę lubił tylko pierwszy wdech, który krztusi, zaskakuje, jest brutalny; i dogorywanie żaru na pomarańczowym filtrze. To, co pomiędzy, nie miało większego znaczenia. Lubił myśleć, że w tym papierosie mieści się on sam. Zderzenie z obcym, okrutnym, niezrozumiałym – pierwsze zachłyśnięcie się powietrzem. I bezemocjonalne, ciche odejście, zniknięcie bez znaczenia – śmierć. Nie wiedział jeszcze tylko, kto go wypala. Czekał jedynie, aż zetli się do cna.
                Strażnika w końcu z warty uprzejmości zdjęła nuda. Nikołaj nie mogąc znaleźć sobie zajęcia, począł intensywnie wpatrywać się w blondyna. Zaklinacza tytoniu.
                - Stary, jak nie przestaniesz palić, to nie odsiedzisz nawet połowy wyroku.
                - No jasne. Słyszałeś, żeby kto odsiedział pół wieczności? – rzekł z przerażającą pewnością w głosie, w spojrzeniu, w swobodnym układzie rąk. Jeszcze jakiś nieludzki dystans tkwił w jego osobie, gdy tak lekko mówił o tym, że już nigdy więcej nie będzie częścią świata.
                - Piętnaście lat to rzeczywiście wieczność – Nikołaj był bliski prychnięcia, Gray nie rozumiał, dlaczego. Zazwyczaj ukraińsko-rosyjski strażnik nie unosił się bez gry wstępnej. Tak łatwo…
                - No, ale ja jestem więźniem politycznym.
                - I pojebańcem też.  – Zauważył czule.
                Papieros się wypalił. Nikołajowe brwi – skrzydlate, wykrojone jasnym odcieniem brązu – uniosły swe kąciki ku górze. W geście nostalgii, w geście bezradności. Tony miał przez chwilę wrażenie, że temu wojakowi ( bo pierwszy rzut oka wystarczał, by zobaczyć ślady po dotyku matuchny Wojny ) zależy, by on sam się nie wypalił jak ta durna fajka. On! Gray Anthony, rocznik ’78, rozwodnik, sierota, morderca. On, Tony Gray, bardzo zagubiony człowiek.
                Uśmiech strażnika był jak trzepot anielskich skrzydeł, choć Tony nie mógł o tym wiedzieć. Jego myśli rozwiały się pod naciskiem jego prostoty, uleciały ku niebu. I zapewne już nigdy nie powrócą.
                Spytał, czy ma uregulować długi dopiero pod koniec miesiąca czy też wcześniej. Zbyto go machnięciem ręką. Pod koniec miesiąca. Dobrze. Wyjrzał przez przeszkloną ścianą, wprost na spacerniak wijący się w dole. Wokoło zbitych w ruchliwe grupki więźniów, wzdłuż wszystkich ścian biegał jakiś odziany w pomarańcze brunet. Z tej perspektywy widział tylko czarną czuprynę i sprężyste wymachy ramion. Uznał, że  nie potrzebuje nic więcej widzieć i już miał odwrócić wzrok; Sprinter zarzucił głowę w górę, zapewne chciał pozbyć się kosmyków na czole i Tony w jego ciemnej, zniekształconej wysiłkiem twarzy poznał butę, agresję i niepewność chłopaka, który skutecznie zatruwał jego myśli od dłuższego czasu. 408. No tak.
                Rzucił Nikołajowi zdawkowe pytanie, czy można by opróżnić spacerniak. Ukrainiec westchnął głęboko i również spojrzał przez szybę.
                - Co jest?
                - Ten młody co teraz idzie do łazienki. Nie dokończyłem  z nim ostatnio, a wkurwił mnie mocno.
                Strażnik skubnął się w nadęty policzek, przymrużył oko i dopiero po chwili odpowiedział:
                - No tak, ty ciągle jakieś problemy masz… - miał wzrok utkwiony w nicości. Podsumował po paru sekundach ciszy – No dobra. To żegnaj się z fajkami, szykuj łapy i wychodzimy. Zagoni się to tałatajstwo do ich nor, a ty masz tylko 30 minut. Ani pieprzonej mili-czegoś-tam  więcej!
                Tony nie odpowiedział i jak grzeczny chłopiec wystawił ręce, by objęły je chłodne sploty kajdan. Zaraz zaczął poganiać Ukraińca, oboje więc wytoczyli się z dyżurki na spacerniak, gdzie więźnia rozkuto, a strażnik pogrążył się we własnej władzy.
                Owe latynoskie szczenię rzeczywiście skręciło do łazienki; Gray pojawił się w niej ledwie kilka minut później. Rozejrzał się po schludnym, zielonkawym wnętrzu, wciągając w nozdrza mdły zapach detergentów i grzybów. Nie od razu zobaczył chłopaka. Stał w rogu pomiędzy pożółkłymi pisuarami ze zwieszoną głową, a gdy Tony trzasnął drzwiami, obrócił ją.
                Chwilę milczał, trawiąc sytuację, ułamek rzeczywistości.
                - Szlag, czemu nie udało mi się ciebie wcześniej ukatrupić?! – syknął. – Teraz daję głowę, że chcesz mnie wyruchać. Albo zabić, o, co, popieprzeńcu?
                Tony był skłonny się zgodzić, pięknie grała mimika na scenie jego ciemnej twarzy. Podszedł do umywalki spokojnie, ze swoich ust wyciągając kłamstwo, że tylko przyszedł umyć ręce.
                Facet trochę mu się przyglądał, po czym parsknął, że nie cierpi owijania w bawełnę. I zbliżył się do niego.
                - Nie pieprz po prostu od rzeczy! Nie wierzę, że ot tak sobie tu wparowałeś, wtedy, kiedy tylko ja tu jestem, bo takich rzeczy nie ma. I oboje wiemy, że się nie lubimy, ale ja jestem tylko pieprzonym pionkiem, więc zostaw mnie w spokoju albo zachowuj się jak facet, do cholery! A ty pedale jak jakiś dzieciak trzymasz się tej jednej akcji, ale nie, nie, nie powiesz, o co ci chodzi. No i może kurwa słusznie, bo wszystko lepsze niż pedalstwo. Nawet jak już tu jesteś tak długo, że po dwóch machnięciach dochodzisz, to nic cię nie usprawiedliwia. No, dalej, zawstydź się, damulko, inaczej sam ci wybiję te rumieńce w ryjcu. –Machał rękoma, gestykulował, podnosił głos, wygrażał. Nie radził sobie z słowami, które wyrywały mu się z ust niby stado skrzekliwych, nieładnych nietoperzy.
                Tony mył ręce, woda jak muzyka otoczyła jego dłonie, a on się zastanawiał, co przeszkadza młodemu w wszczęciu kolejnej bójki. Gdzieś na odległych, zewnętrznych orbitach znalazł ślady niepewności i lęku w tym pyskatym, ognistym chłopaku. Milczał.
                - No co, nawet nie masz na tyle jaj, żeby mi odpowiedzieć? Suczy syn, wariat na sto procent! – mówił tak Latynos, a jednak stał obok niego i klął dalej, raz z jednej, raz z drugiej strony.
                - Zaraz skończy się godzina. – Odezwał się w końcu Gray, kątem wąskiego oka spoglądając na rozmówcę. – Ty też tak długo jesteś tu, że po dwóch machnięciach dochodzisz i  masz głupią nadzieję, że taki byle kto jak ja cię zaspokoi?
                - Spierdalaj, nie zrzucaj na mnie swoich chorych fantazji! – powiedział bez poprzedniego ognia chłopak, cofając się nieznacznie do tyłu. Zaraz dodał – Nie jestem pieprzoną ciotą!
                - Ja też nie.. – Szepnął i zapanowało ciężkie milczenie.
                Brunet powoli podnosił wzrok, by zerknąć choć na chwilę na twarz Tony’ego, zwróconą wprost na niego. Obaj ledwo słyszeli siebie przez jazgot całych zespołów lęków; lęku przed własnymi ideałami, lęku przed odrzuceniem, lęku przed sobą samym. Młodszy z mężczyzn rzucał się w sobie niczym zdziczała pantera w klatce, aż przyjemnie patrzyło się na umęczony bursztyn jego oczu. Jeden Gray wiedział, że czas nie objął ich kwarantanną i wyczuwał presję ciszy i świata.
                - No chodź… - mruknął w końcu cicho i otworzył ramiona.
                Nic się nie stało.
                Ułożył nadgarstki na ramionach chłopaka i nadal nic, tylko przygaszony dreszcz. Powtórzył szeptliwe „No chodź”, a brunet nagle wyszedł ze strachu wprost ku niemu. Podniósł głowę z przymkniętymi oczami, tak jak wtedy w 408 zaciskając dłonie na drelichu Tony’ego.  A Tony uśmiechnął się niewyraźnie, zdusił w sobie westchnienie i wszystko inne, co nie było pragnieniem. Patrzył na to latynoskie szczenię ( nie wiedział, jak się wabi, a takie miano ukuły jego myśli ) nieustępliwie, ciekawsko, dotykał spojrzeniem smagłych policzków, gładkiego czoła, ciemnych, wąskich ust. Pogłaskał nieznaczny zarost, wyrastający czarną szczeciną na mocnej szczęce i kawałku brody; gęste włoski podrapały jego blade palce. Pieczenie ugładziła miękka  skóra szyi, ramion, obojczyka. Brunet stał nieruchomo i ustawicznie drgał za każdym razem, gdy Anthony wsuwał dłoń głębiej pod rozpięty drelich. To poruszała się w nim konwulsyjnie samotność, kiszona latami w antagonizmach San Antonio.
                Chyba bezczynność zaczęła zabierać mu tlen z płuc, temu nieco zagubionemu chłopcu z bursztynem zamiast oczu, bo ten z namysłem złączył ich wargi; jakby wiedział, że właśnie tam znajdzie to, czego mu brak.
                Nieskończone krocie wątpliwości, obawy czulsze niż napięta struna.
                Z każdym mniej przemyślanym oddechem z ich ciał – przejętych, nadwrażliwych – uciekała jakaś uncja lęku. Nie było namiętności, tylko drogi. Drogi, które co czulszy dotyk rozbłyskały światłem w mrokach zagubienia. Tony z przymkniętymi oczami popchnął swój mały zachwyt do kabiny. Drzwi skrzypnęły, nie chcąc się domknąć, a on opadł zwaliście na zamknięty kibel.
                Brunet z wypiekami na twarzy, nie patrząc mu w oczy, w ciszy. Usiadł na jego kolanach tak jak przysiada się na skraju mokrej ławki. Gray uśmiechnął się nietrzeźwo, przyciągając ramionami chłopaka ku sobie, po czym doszczętnie zsunął drelich z jego ramion.
                Jakoś tak zapomniał, że porusza się po omacku. Przypomniała mu o tym konsternacja. Widział ją na tej urodziwej, smagłej twarzy i w swoim odbiciu w bursztynowej tafli.
                - Nie, daj mi spokój… - Mruknął niepewnie Latynos.
                - No chodź… - powtórzył jak mantrę i złożył pocałunek na oliwkowym torsie, tak różnym od jego własnego. Ten był opalony, umięśniony, wytatuowany niebieskim  więziennym tuszem, jego natomiast blady, jakby chory, chudy, choć szeroki.
                Przekonywał sam siebie, że to dobry pomysł i robił to dobrze, gdyż ze zdecydowaniem i pewnością ułożył dłonie na biodrach chłopaka.  Uczucie skojarzyło mu się z trzymaniem kruchej, tłukliwej misy. Chciał rozpiąć sobie dolną część kombinezonu, by nie być gorszym i już nawet sięgnął ręką do rozporka, lecz twarz bruneta wykrzywiła się przestrachem.
                - No co ty! Jak ty to widzisz..!? – cofnął się na kraniec jego kolan, ten latynoski chłopak, zasłaniając swoje krocze wytatuowanymi przedramionami.
                - Wyobraź sobie, że nie ma żadnych reguł – Tony ledwo co otwierał usta.
                - Nie, nie mogę tak!
                Nie mógł. Prosty, zrozumiały fakt, a jakoś dla Gray’a tak ciężkostrawny.  Patrzył na młodszego mężczyznę, zwijany bólami świadomości trawiącej ten fakt. Patrzył, jak on zapina po szyję swój drelich i migając pomarańczem znika za skrzypiącymi drzwiami. Potem patrzył już tylko w drzwi i mając ścianę przed oczami wrócił do swojej celi pod nadzorem Nikołaja. I widział tylko ścianę, niezmierzoną i zawsze zwycięską.
                Przez dłuższy czas działo się nic, Tony nawet nie wie, jakim powietrzem oddychał. Niedotlenienie krążyło we wszystkich jego żyłach, a wraz nim odrobina szaleństwa. Kiedy znowu spotkał bruneta, spytał go o imię. Sean. I „Sean” wypełnił pustkę. Nie minęło sporo, odkąd Anthony zaczął miewać sny, a on i Sean kochali się nieśmiało w tych ciasnych toaletach.
                Coś się zmieniało.

18 komentarzy:

  1. "Tony nie sądził, by mądrość pochodziła z innego źródła niż bólu." Utożsamiam się z nim, ot co.

    Och, droga Donnie, nawet nie wiesz,jak bardzo wciągający i magiczny jest twój styl pisania! Masz surowy talent, zazdroszczę ci ;)

    Hmm Tony się zakochał. Tak szybko, to już? A wiesz, kogo jestem najbardziej ciekawa? No, nie najbardziej, bo najbardziej to mnie interesuje co dalej z Seanem i Tonym, ale oprócz, zaraz na drugim miejscu, jestem ciekawa Nikolaja. Dlaczego tak się zakumplował z Tonym? No i generalnie cały on jest jakiś taki... pociągający? Nie w sensie fizycznym, ale sądzę, że wiesz, Donnie, o co mi chodzi ;)

    Pozdrawiam i zapraszam do mnie! :)

    PS I jeszcze dodam, że kocham twoje opowiadanie także za to, że nie ma tu bab. Baby w opowiadaniach są po prostu okropne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej... Miód na serce, naprawdę. A serce mam dziś mocno nadszarpnięte, więc tym bardziej...
    Tak szczerze, to nie jest mój naturalny styl, to raczej eksperyment. No, ale dobrze, że wychodzi.

    Jeśli mogę sobie pozwolić na uwagi i takie tam, a pozwolić se mogę, bo to mój kuźwa blog, to nie, jeszcze żaden z nich się nie zakochał. Ale, droga B., weź pod uwagę, że w więzieniu napięcie seksualne jest wyższe niż Everest.
    I fajnie, że polubiłaś Nikolaja. Tak szczerze, to moja ulubiona postać. Ja po prostu lecę na facetów, którzy wiedzą, czego chcą <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze - cieszę się, że mnie powiadomiłaś i pozwoliłaś zatracić w lekturze <3.
    A co do samej treści, podobał mi się początek, gdy siedzieli u pani psychiatry. Wyobraziłam sobie tą kobietę i faktycznie - nie pasowała. A słowa narkomana, Jonathana jak dobrze pamiętam? Były bardzo... Trafne, o. Trafiły do mnie, mówienie o duszach i o "jutrze" jako sekundzie, czy wieczności. Ciekawe ujęcie. I wspomnienia o żonie Tony'ego, facet przeszedł wiele w życiu.
    Nikołaj - kolejna postać, która mnie zaciekawiła. Wydaje się takim, przyjacielem Tony'ego, jeżeli w więzieniu może istnieć przyjaźń. A poza tym, ładne imię mu nadałaś ^^.
    No i w końcu! Sean i Tony. Myślałam, że do czegoś dojdzie w toalecie, jednak to by było za szybko. Póki co, niech wszystko się rozgrywa w swoim tempie. I wierzę, że napięcie seksualne w więzieniach jest większe, jak napisałaś w komentarzu nade mną, niemniej, zawsze można "pograć" na nerwach czytelników i pomęczyć ich omijaniem /milusich/ scen :>.
    W sumie, to Sean jest taki zagubiony, z jednej strony chce, a z drugiej nie chce być ciotą. Ciekawi mnie ta postać i mam nadzieje, że opiszesz w następnej notce Sean'a dokładniej ; >. Latynoskie szczenię, ładnie brzmi.

    A, i mam jedną uwagę dotyczącą dialogów. Mam nadzieję, że się nie obrazisz? To pomoc, a sama miałam z tym problem.
    " - Dobrze, dziękujemy już Carlos. – Usłyszał głos prowadzącej zajęcia młodej, tlenionej blondynki. "
    W tym dialogu nie powinno być kropki po Carlos i "usłyszał" z małej litery. I za każdym razem, gdy po słowach masz "powiedział" "usłyszał" "uśmiechnął się" itp, to bez kropki.
    A tak, to czytało mi się bardzo, bardzo przyjemnie, Donnie :)

    wasure-rareta-ai.blogspot.com

    A i bym zapomniała! Nie wiem czy mówiłam Ci już to, ale kocham Twój szablon!

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiem szczerze, że nie ogarniam tych kropek w dialogach. Mój przyszły edytor będzie miał przejebane...
    No, ale cieszę się, że postacie są charakterystyczne i że wql się czyta to dobrze, z chęcią.
    I tego, miło mi z tym szablonem C:

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja też nie ogarniałam tego przez dłuższy czas, ale jedna dziewczyna, co czytuję moje opowiadanie o Bleach, wskazywała mi błędy i tak jakoś - nauczyłam się : d Jak poczytasz kilka razy pracę edytora to sama się nauczysz, mówię Ci ^^.
    Gdy postacie są ciekawe - to wszystko co sie się opisuje o nich jest równie ciekawe ^^.

    :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No ba. Całego KHR'a obejrzałam tylko dla postaci <3
    Co do tych interpunkcyjnych gówien, to może kiedyś mi wejdzie. Jakoś aż tak bardzo mi nie zależy. Ale będę wdzięczna za wskazówki~

    OdpowiedzUsuń
  7. "Chłopak miał umysł popaćkany kredkami heroiny..."

    Piękne, oddające rzeczywistość zdanie.

    Twoje opowiadanie sprawia, że najróżniejsze refleksje związane z naszą marną egzystencją, kołatają mi się w głowie, zupełnie jak rój rozwścieczonych, morderczych os - homoseksualizm, morderstwa, gwałty, narkomania itp. To wszystko jest częścią życia, i choć nie zawsze dostrzegamy - lub nie chcemy dostrzegać - to, te pewne aspekty życia istnieją, i z pewnością będą istnieć przez wszystkie pokolenia ludzkości. To smutne, że próbujemy wyprzeć ze swojej świadomości tak istotne tematy, które w większości uznawane są za prowokujące lub kontrowersyjne. I chyba właśnie dlatego czuję do Twojego opowiadania pewien sentyment - jeśli można to tak nazwać - poruszasz w nim tematy, które uznawane są za " tabu ", nie boisz się mówić tego, co myślisz i czujesz. Jestem pod głębokim wrażeniem.

    Szwajcaria

    OdpowiedzUsuń
  8. Sama nigdy tak nie myślałam o tym moim opowiadaniu... Głównie chciałam pokazać, jak pewne rzeczy społecznie uznawane za "niemoralne" ( głównie chodzi mi o homoseksualizm ) mogą mieć zbawienne działanie na rzeczy, które są prawdziwie niemoralne. Może tego jeszcze nie widać w tekście, ale mam nadzieję, że będzie. I chciałam pokazać, jak nieskuteczny i krzywdzący jest system karny; i na świecie, i w Polsce.
    Samo więzienie jest skupiskiem kontrowersji, antagonizmów, tysięcy mniejszych i większych zagubień, więc siłą rzeczy dotykam takich tematów. I staram się nie wysnuwać wniosków, żeby potem ktoś - tak jak Ty, Szwajcario - mógł zrobić to samemu, zaskakując przy tym i mnie.
    I zajebiście mnie to cieszy, że daję ludziom do myślenia. Bo trzeba myśleć.
    Cogito ergo sum.

    Dzięki za wizytę, Szwajcario~

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mogę wyjść z podziwu jak taką monotonię szarego dnia w więzieniu potrafisz zaczarować. Praktycznie wszystko tam dzieje się ciągle tak samo. Jak melodia z pozytywki, która za każdym razem wydaje te same dźwięki, jednak Ty potrafisz wszystko tak opisać, że mimo, iż większość rzeczy się powtarza, to jednak czyta się je ciągle z tym samym zapałem. Podziwiam Cię, naprawdę, jesteś niesamowita. Po prawdzie, to większość opisałam w komentarzu poprzedniego rozdziału, więc nie wiem co jeszcze Ci powiedzieć. Najlepiej będzie, gdy nie dodam nic więcej. Moje słowa na odchodne: czekam na kolejny rozdział i będę bardzo wdzięczna, jeśli powiadomisz mnie o dodaniu nowej notki na którymś z moich blogów (linki w poprzednim komentarzu)
    Pozdrawiam Cię gorąco i życzę dużo weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. No, to chyba Cię jeszcze zaskoczę wątkami, które tą monotonię mogą "urozmaicić". Tak, tak, mam bardzo zły plan w zanadrzu >3
    I uhm, ta fala pochwał mnie trochę przytłoczyła, więc jakoś tak nie mam nic konstruktywnego do powiedzenia, oprócz " Cholera, ale zajebiście, że komuś TO się podoba!"
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Na początku dziękuję bardzo za tak miły i serdeczny komentarz, jednak nie rozumiem jakim cudem uważasz iż moje opowiadanie jest dobre, bowiem patrząc na twoje dzieło mam ochotę schować się w ciemnym kąciku i ryczeć jak przystało na niestabilnie emocjonalne dziewczynki.
    Te plastyczne opisy, styl który przychodzi Ci tak z łatwością sprawia, że owe dwa rozdziały przeczytałam w zaskakująco krótkim czasie. Sama postać Tonego, jego bierność a zarazem fascynacja Seanem budzi we mnie pragnienie dowiedzenia się co będzie dalej.
    Mam zaledwie trzy ulubione blogi o tematyce męsko-męskiej, twój jest czwarty i z chęcią będę tu częściej zaglądać! Zresztą, nawet sam szablon do tego zachęca ^^
    Pozdrawiam!
    Daere.
    Ps. Rozdział 3 się pojawił, więc zgodnie z prośbą powiadamiam lecz ostrzegam, iż z pewnością srodze się zawiedziesz. [pogrzeb-mnie]

    OdpowiedzUsuń
  12. No tak, Tony. Jak tak posiedziałam i pomyślałam nad tym blondasem, to doszłam do wniosku, że ta postać mnie trochę przerasta. Nie wiem, jak mam wytłumaczyć, dlaczego jest taki, a nie inny...
    To sobie ponarzekałam na moją pochopność, a Tobie dostanie się opierdol za te słowa wyżej o "niestabilnie psychicznie dziewczynce". Kobieto...
    Dzięki za miłe słowa i za same odwiedziny~

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy coś nowego napiszesz, co? (:
    wasure-rareta-ai.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Dam Ci radość, dam bo aż się o to serce prosi :)
    Co tu dużo pisać, Twój styl pisania ogromnie mi się podoba, porusza i wzbudza głęboką zazdrość ;) Widać, że wręcz urodziłaś się z pisaniem tak lekkim, głębokim że wręcz tańczysz ze słowami. Kocham emocje, a Ty przekazujesz je w innym odcieniu, w innej postaci.
    Czytając czułam się jak w innej rzeczywistości.
    Jestem łakoma i głodna Ciebie :)

    Kohaku

    OdpowiedzUsuń
  15. Tak patrzę i myślę sobie - chyba wszyscy robią ze mnie idiotkę. Tyle tu błędów, a nikt nic nie wypisał. Nie czytali, ot co.
    Ah. Kohaku. Dzięki. Chociaż tak nie docierają Twoje słowa do mnie, bo już nie żyję w tym opowiadaniu. Ale - zawsze miło.

    OdpowiedzUsuń
  16. Oh.. to mój poziom literacki chyba jest marniutki bo ja żadnych błędów nie widzę ^^' No ale kolejny krok w pisaniu to zawsze nowe problemy związane z tym :)
    A piszesz coś?

    Kohaku

    OdpowiedzUsuń
  17. Jesteś absolutnie wspaniała. Sama nie wiem co mam napisać, bo oczarowałaś mnie, całkowicie. Pamiętam, że tu byłam, czytałam poprzedni rozdział, ale nie mam pojęcia co się stało z komentarzem i moją dalszą obecnością.
    Uwielbiam Twój styl. Piszesz tak poważnie, doskonale, wzbudzasz respekt. Piszesz tak twardo. Oczywiście lekko i zgrabnie, ale mocno.
    Rzecz jasna, podoba mi się.

    OdpowiedzUsuń
  18. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Daj Donnie radość :3